Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już zjadłem jeden, a z ceny nie spuszczam.
— Wstrętny zdzierco! Honduras i jakąś drobną „kukfeldpost“?
Kamil właśnie chciał zaproponować, aby wszyscy trzej zjedli herbatniki bez żadnych targów, kiedy w drzwiach stanął dyrektor Kolusz, rozejrzał się smutno po pokoju, podszedł do Kamila i objąwszy go, powiedział:
— Zejdź ze mną na dół, do gabinetu. Chcę ci coś powiedzieć.
Usiedli obaj w tym gabinecie, na kanapce, i dyrektor Kolusz gładząc Kamila po głowie, począł mówić wzruszonym głosem:
— Mam tu list od twego ojca. Zrządzenie losu sprawiło, że siedzi w więzieniu. Ale nie to jest najprzykrzejsze. Żąda on, aby cię wysłać do Warszawy, bo postanowił inaczej pokierować twoimi losami. Nie moją rzeczą, drogie dziecko, jest wtrącać się w te sprawy. Ojciec twój mógłby się tutaj nie pokazywać lata całe, mógłby zgoła gdzieś się zawieruszyć i znaku życia o sobie nie dawać, a tybyś zawsze w tym domu był traktowany na równi z innymi. Zatrzymywać cię nie mogę i muszę się zastosować do poleceń twego ojca. Może chce cię gdzie indziej umieścić, to już jego sprawa. Możesz sobie przeczytać: wyraźnie żąda abyś natychmiast przyjechał. Dziecko drogie. Mnie jest bardziej niż przykro, ale musisz jechać. Napiszesz do mnie czasem, prawda? A może wrócisz? Może ojca uwolnią i wówczas sprawy się tak ułożą, że będziesz mógł z powrotem być u nas. Miejmy nadzieję i oby tak się stało! Teraz idź na górę, umyj rączki, bo zaraz