Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

klas. Mówił żywo, gestykulował i twierdził, że tylko tupetem można się czegoś dochrapać w życiu. Kamil słuchał kiedyś jego opowiadania i skonstatował w duchu, że chłopiec miał rzeczywiście życie nie lekkie.
Więc w zimie zdarzyło się to i owo. W listopadzie przyjechał spóźniony czwartoklasista, żywiołowy, pełen bezczelnej brawury poznaniak Pfefferberger. Już w grudniu miał wielu zwolenników. Propagował sztubackie tradycje, dokuczanie profesorom, wagary, klub pesymistów, konspirację i wogóle fason. Ale w styczniu przywódcy powinęła się noga — dosłownie. Był ewangelikiem i opuszczał klasę w godzinach religii, Twierdził zresztą, że jest bezwyznaniowy. Kiedy był dobry śnieg, chłopcy z internatu zjeżdżali do szkoły na małym bobsleju. Podchodzili nieco w górę do ulicy Sienkiewicza i stamtąd prosto w dół. Mieli niezły kawałek jazdy. W czasie godziny religii, Pfefferberger wyciągnął sanie z szopy, powlókł się z nimi w stronę Kuźnic i zjechał sobie w dół. Niedaleko szkoły sanie zleciały do potoku, a kierowca zawisł łydką na żelaznej barierze. Zrobiono mu operację i leżał w samotnym pokoiku na drugiem piętrze około sześciu tygodni. Było mu tam smutno, kazał sobie przysuwać łóżko do drzwi, chciał nawet aby mu wyniesiono leżak na balkon, ale ten balkon nie miał poręczy, postanowiono ją postawić na wiosnę, więc Pfefferberger przykuty do łóżka, wegetował na swoim poddaszu. Pewnego popołudnia nieco mu się odmieniło. Spojrzał na balkon grubo pokryty śniegiem, z pogardą wspomniał ludzi włóczących się po ulicach miasteczka i postanowił ulżyć sobie w sposób oryginalny. Były to ostatnie dni