Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w to nowe życie, które wydało mu się jedyną formą jego istnienia. Uwierzył w nie i zapragnął jedynie spokoju. Żeby z tego zakątka uczyć się życia i nie znajdować się w ogniu jego bezpośrednich działań. Spokoju...
Znajomość natur chłopięcych sprawiła, że dyrektor szybko otoczył Kamila atmosferą odpowiadającą usposobieniu chłopca. Kazał go uczyć czytania nut, pozwolił recytować poezje na wieczornych przyjęciach, dopuścił do udziału w orkiestrze symfonicznej, (Kamil dmuchał w małą flaszeczkę napełnioną wodą) sam podsuwał Kamilowi piękne utwory wierszem i prozą, prowadził z nim ładne rozmowy podczas spacerów po parku. Ponieważ z jego systemu pedagogicznego wynikało, że skoro dwa odrębne charaktery zmuszone przebywać blisko siebie, kształtują się i umacniają w swoich indywidualnościach, umieścił Kamila w jednym pokoju z Bolkiem Koniczynem, chłopcem którego poczucie rzeczywistości raziło Kamila. Również wobec Bolka odczuwał Kamil pewne niepokoje, jak gdyby chwiało się w nim coś wątłego. Ale żyli ze sobą nieźle i raczej w zgodzie.
I popłynęły dni szczęśliwe. Chyba nigdzie to wyświechtane zdanie bardziej nie pasowało niż tu. Właśnie: płynęły. Do zimy pensjonariusze zachowywali się dość sennie, przygaszeni prawdopodobnie jesienną porą; jedni tęsknili za rodzinami, innych mierził początek roku. Ale z pierwszym śniegiem ocknęło się to wszystko i potoczyły się puszyste, zimowe dni, brzemienne w wesołe i smutne zdarzenia. Zjechało mnóstwo gości z nizin, bawiono się i kochano, śpie-