Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lowi jakaś dostojna i wszechmocna, ale opamiętał się i znów patrzył na ojca obojętnie, ale z leciutką ciekawością, co też ten żywiołowy pan wniesie do jego życia. Andrzej dużo opowiadał o swym ponurym życiu więziennym, co chwila całował obie ręce pani Gorlickiej, która wyrywała je delikatnie, powtarzając wzruszonym głosem: „Dajże pan pokój... Opamiętaj się“. Po krótkim czasie, Andrzej polecił chłopcom wyjść z pokoju i ci posłyszeli jego słowa z przedpokoju: „A teraz droga moja... pomówmy o swoich sprawach“.
W kuchni pili kawę, patrząc na siebie niespokojnie i porozumiewawczo. Wieczór był ciepły, drzwi od ganku otwarte na oścież. W progu siedziały Ela i Alina, siorpając kawę i półgłosem omawiając przybycie Andrzeja. Co chwila rzucały niespokojne spojrzenia w stronę chłopców. I mimo, że wieczór był tak piękny, a z podwórka wwiercały się ckliwe tony ustnej harmonijki, po kuchni błąkał się jakiś duszny i straszny niepokój. Kamil zbliżył się do lampki i począł paznokciem wyskrobywać plamy na rękawie. W tej chwili do kuchni wbiegła pani Gorlicka, wołając zdławionym głosem:
— Na miłość Boską! Niechże pan nic nie czyni, zanim się sprawa nie wyjaśni! Na miłość Boską!
Ale Andrzej już stał przy Kamilu, dziki na twarzy, z roztrzęsionymi binoklami. Głos miał ochrypły i w prawym ręku trzymał laskę. Szło od niego grozą.
— Łajdaku.. mów mi zaraz... ty łajdaku!... Ileś ukradł, coś zrobił z tymi pieniędzmi... Gadaj, bo zabiję... ty gadzie!