Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Alina także pobladła, narzuciła chustkę na głowę i wyszła drobnym kroczkiem. Pani Gorlicka ciężko usiadła przy stole, miękko klapnęła torbą obok siebie i w ciszy straszliwej wlepiła oczy w to miejsce, gdzie stał odwrócony tyłem chłopiec z głową wciśniętą w ramiona, znieruchomiały, a jednak sprawiający wrażenie, że drżą mu plecy. Budzik zdawał się tikać nerwowiej niż zwykle i Kamil nagle poczuł, że serce jego bije w rytmie tego zegara. Pytająco i jakby nasłuchując, patrzył w lekko różowiejącą twarz pani Gorlickiej. Przez chwilę wzrok jej musnął jego twarz, ale zaraz powrócił na dawne miejsce. Kamil czuł, że najlepiej byłoby odezwać się, powiedzieć coś zdziwionym tonem, ale lękał się poruszyć ustami. Lepiej niech go przymuszą do mówienia. Tak upłynęło dziesięć minut i w przedpokoju odezwały się kroki. Do kuchni weszły zaniepokojone dziewczyny. Ela zawołała od drzwi:
— Stało się co... że mnie pani zawróciła?
Pani Gorlicka wstała i potrząsnęła torbą. Dziewczyny pytająco spojrzały sobie w oczy. Pani Gorlicka zaczęła mówić, już spokojnie:
— Nic podobnego jeszcze się w tym domu nie zdarzyło.. W tej torbie trzymam zawsze wszystkie moje pieniądze, które liczę rzadko, bo nie widzę tego potrzeby... Nie jestem otoczona złodziejami i torba ta jest jakby cząstką mnie, tak jestem z nią zżyta... Zginęło z niej osiemset koron, jak to wynika z książki rachunkowej i z obliczenia gotówki sprzed dwóch miesięcy. Na ulicy nikt nie ukradł, bo ja tę torbę zbyt czuję... A jakby nawet ukradł, to wszystko, a nie część. To się musiało stać w domu, bo tylko w domu oddalam