Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kilka języków, aby teraz wegetować przy was! Ponura gęba tego chłopaka może obrzydzić życie!
— To przecież jest moje dziecko... Sam błagałeś, żeby żyć z tobą, że Kamil uprzyjemni nam jeszcze to pożycie. Co ja zrobię, że jest ponury, taki widać ma charakter. Przestań lepiej wściekać się.
Wercman gwałtownie powstał i cisnął talerzem z kilkoma kluskami o podłogę. Był wzburzony i binokle trzęsły mu się na nosie.
— Ciągle to przypominanie... za jedną chwilę słabości w życiu, wiecznie muszę słyszeć: a błagałeś... klęczałeś... przyrzekałeś! Żeby jaki piorun zrównał z ziemią ten dom... wychodzę, zaraza niech was wydusi!
Narzucił palto na rękę, porwał kapelusz i trzasnął drzwiami. Matka rzuciła za nim:
— Życzę ci, aby cię pierwsza kula nie minęła, ty łajdaku!
Po każdej kłótni matka miała zwyczaj płakać. Teraz też stała przy oknie i chlipała, ocierając łzy rogiem chusteczki. Kamil sprzątnął ze stołu, zmiótł skorupy rozbitego talerza i wziął się do zmywania naczyń. Czynność swoją spełniał w ponurym milczeniu. W drzwiach zajęczał dzwonek. Kamil otworzył — weszła ciotka Zosia. Wyobraź sobie Andziu, Niemców wypędzają z Warszawy — mówiła.
Kamil kochał ciotkę Zosię, lubił również jej męża, Janka, hojnego hulakę i wesołka. Ten Janek z zawodu był fryzjerem, ale udawał felczera. W Stanisławowie, pod Mińskiem Mazowieckim, miał swój salon fryzjerski. Niemcy zrobili z niego powiatowego felczera, a chłopi uważali go za lekarza. Dla Kamila wuj Janek był bo-