Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szli Alejami Ujazdowskimi w kierunku Łazienek. Andrzej zaproponował spacer po Łazienkach, zdawał się być w coraz lepszym nastroju, melonik zepchnął trochę w tył głowy, laskę oparł na lewem ramieniu jak karabin, prawą rękę oparł o ramię Kamila, i tak maszerował, ochoczy, beztroski. Mówił:
— Uważasz, synku... w Krakowie zastanowimy się nad dalszymi losami. Teraz przede wszystkim myślę o jednym napiętym interesie jaki mam w Krakowie. Jak się ten interes uda, a wszystko przemawia za tym, że się uda, — wówczas obaj ustabilizujemy się na stałe... Co? Co stabilizacja? Spokój, unormowanie życia, tak... I ty się będziesz uczył, a tatuś będzie odpoczywał po trudach i troskach, będzie obmyślał nowe interesy, aby twój byt był ustalony, żebyś miał dostatek, tak! Słuchaj tylko ojca, ufaj mu i wierz, trzymaj z nim sztamę bez względu na to, co ci ludzie o nim powiedzą, a wtedy życie ci pójdzie jak z płatka... Oto Łazienki... mój Boże, lata całe tu nie byłem... ostatnio, po powrocie z Rosji wybierałam się kilkakrotnie, ale cóż... kiedy to nieszczęście mnie spotkało... O, dlaczego ja mówię o tych Łazienkach... bo w nich zapoczątkowała się nasza nieszczęśliwa miłość... moja i twojej matki. Tak! Tutaj spotykaliśmy się tajemnie... oh, bo ta megera prowincjonalna... ta babka Weronika twierdziła, że po jej trupie przejdziemy sobie do ołtarza... Nudny trup... nieciekawy trup!... Tużeśmy, o ile tylko pogoda dozwalała, spacerowali z twoją matką pod ramię, głowa przy głowie... marzyliśmy o przyszłości, o szczęściu... I tak! Później żeśmy sobie wyjechali do Lublina, w Lublinie wzięliśmy sobie