Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nymi guzikami zapisuje ich nazwiska w książce, że idą po schodach wysłanych czerwonym dywanem, później pokój z dwoma łóżkami, ojciec pomaga mu się rozbierać, chłodna biel pościeli i to wszystko.
Połowę dnia następnego Kamil spędził w pokoju hotelowym. Andrzej wyszedł z samego rana, zapowiadając, że wróci niezadługo, że musi załatwić kilka ważnych interesów i żeby Kamil czekał na niego. Kamil chodził w przesiąkniętym obojętną obcością pokoju, liczył ptaszki na różowej tapecie, odkręcał i przykręcał niklowane gałki przy łóżkach, słuchał głuchego szumu ulicznego przedzierającego się przez drżące co pewien czas szyby. Kręcił się, miał ochotę położyć się na zasłanym łóżku, ale nie śmiał i siadał na obitej zielonym pluszem kanapce, znów wstawał, zaglądał pod łóżko; nudził się okropnie i męczyła go nieprzytulność pokoju. Andrzej wrócił około drugiej w południe. Kamil, który od dwóch godzin dosłuchiwał się w odgłosach z korytarza kroków ojca, podbiegł w pewnym momencie do drzwi i to sprawiło Andrzejowi przyjemność, bo powiedział:
— A, synu! Już odróżniasz mój chód... to dobry znak! Wynudziłeś się porządnie, trudno! Gdybym wiedział że tak długo potrwa, to wychodząc pozwoliłbym ci pójść sobie gdzieś. Teraz już będziemy razem, chodź coś zjeść!
Po wyjściu z hotelu Kamil zorientował się, że nocował w hotelu Polskim, na ulicy Długiej. Krokiem nawyku skierował się do najbliższej dorożki. Andrzej zwrócił na to uwagę: