Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zrobiło się mroczno, nagle opadła biała mgła i strzępami rozpinała się po zaroślach. Kamila przejął strach, trzymał się ramion ojca i wuja, szukał wzrokiem po krzakach, czy aby we mgle nie zamajaczy obca i koszmarna twarzyczka babki Weroniki. Kiedy wyszli poza bramę cmentarną, wuj Leon począł nagle opowiadać nastrojową historyjkę o tym, jak się kiedyś założył z kolegą, że w nocy pójdzie na cmentarz i jak się to odbyło. Kamil słuchał tego stężały wewnętrznie od zgrozy. Otaczał ich teraz pejzaż, który podnosił niesamowitość opowiadania wuja Leona. Szpaler drzew piął się od cmentarza w znieruchomieniu, niby posępny pochód widm w płaszczach z mgły; liście nie drżały, gałęzie wskazywały niebo, cisza była przejmująca, natężona, a tuż za drzewami wałęsały się po polach osobne kłęby mgły niby jakieś węszące, kosmiczne psiska.
Ale weszli między chałupy, pierzchły cmentarne niesamowitki, teraz zaczęły się pokazywać w oknach prawdziwe i w świetle, obrazki życia ludzkiego: kobieta w chustce związanej pod brodą prasuje. Jedzą z dwu mis, przy kominie, cała rodzina. Dwóch chłopów gra w karty. Kamil patrzył na te trzeźwe widoczki i czuł, że chłód wewnętrzny ustępuje miejsca ciepłym przypływom krwi. Było już ciemno zupełnie, kiedy stanęli przed szynkiem, blisko rynku. Wuj Leon wzbraniał się wejść, twierdził, że nie pije, w końcu prosił że aby tylko na chwileczkę wpadnie do domu odnieść skrzypce i powie babce gdzie jest, bo się zamartwi. Ale Andrzej wziął go energicznie pod ramię i nieomal wepchnął do środka. Za szynkwasem wi-