Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kamila — niepotrzebną część garderoby. Kamil boleśnie odczuwał nędzę i małość tego życia. Wydawało mu się upakarzającym, że musi wyjmować fastrygi, nawlekać igły albo chodzić po jedwab; wszystko po to, aby mogła być wykończona ohydna kamizelka. Niech tylko dorośnie. Pokaże lepsze życie! Razem z sączącą się przez dzień cały ubogą bzdurą, drażniły go te dwa dzikawe smyki, brudasy pełne jakichś dziwacznych przywyczajeń, ponurzy i zacięci głupcy, włóczący się po kątach, pogrążeni w idiotycznych zajęciach, niemrawi i ohydnie ze sobą zaprzyjaźnieni — Zbyszek i Jerzyk. Kamil nie umiał sprecyzować swego stosunku do nich, wiedział, że są nieuchwytnie kretynowaci i że stosunek ciotki Zosi do nich jest pełen smutku i wyrozumienia, że ciotka wpatruje się czasem w nich i wtedy ma bolesny wyraz twarzy. To była nuda. Pogardę wytwarzał w Kamilu zdawkowy stosunek ciotek do niego. Traktowały go z pobłażliwą wyższością, często nie odpowiadały na pytania, tak jakby nie widział ich duchowego ubóstwa, tanich kłótni, bzdurnych zacietrzewień, pretensjonalnych skłonności do pudrów, karminu i kiecek, niechlujstwa na codzień i powierzchownego mycia się tylko na wyjście, przeważnie w dni świąteczne, kiedy wyrywając sobie idiotyczne, tualetowe przybory, sztafirowały się na jakieś tajemnicze spotkania. Kamil chciałby aby traktowały go jeśli nie na równi, to przynajmniej z powagą, żeby go przestały wreszcie ściskać jak pieska pokojowego i aby nie patrzyły na siebie porozumiewawczo, kiedy zadawał jakieś istotne pytanie. Wiedział przecież, że nie są znów tak mądre. Były tylko starsze, ale to nie stanowi przecież o wyż-