Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

peruki. „Już siedem lat tak się męczę“. Teraz miała na głowie białą chustkę, ściśle zawiązaną na karku. Pochylała się nad Kamilem i jej fartuch czuć było jedzeniem, tłuszczami.
— Słuchaj, Julku! Co będzie z Kamilem, już jutro nie może pójść do szkoły.
Siedział w drugim i ostatnim pokoju. Czytał gazetę i popijał herbatę; po każdym łyku stękał jak stary, brodaty Żyd. Poruszył się niecierpliwie na krześle.
— Narazie nic nie mogę ci dać, nie mam... no nie mam... Będę mu zadawał lekcje, będzie się uczył w domu, to nawet lepiej mieć go pod okiem. Wyłażą z niego te złe instynkty, podły charakter ojca. I wogóle zamknij drzwi, bo cuchnie słonina.
Zamknęła drzwi. Kręciła się koło kuchni. Kamila dręczyła bolesna nuda. — Mamusiu czy mogę wyjść trochę na podwórko? — Siedź w domu, bo znów będzie awantura. Wskazała ręką na drzwi. Usiadł w oknie i palcem wodził po matowej szybie. Na dole dziewczyna o czerwonych łydkach trzepała dywan. Znaki na szybie: kółko i cztery punkty, to twarz. Zamazał to ręką. Sąsiad z góry rozpoczął swą codzienną grę na okarynie. Karmelkowa, Schubertowska serenada. Siedzenie w oknie, to było ulubione zajęcie Kamila. Tutaj zalewała go powódź nieuświadomionych tęsknot. Wspomnienia. W lubelskim parku właściciel łódek również grał na okarynie. Kamil kochał go, kochał również Chińczyka sprzedającego drobiazgi i osiołka, który nosił Kamila, kiedy ojciec był wesoły i dawał na to pieniądze. Ten ojciec, wyraźny, plastyczny, tak bliski przez pamięć i tęsknotę. Dlaczego matka ciągle kłóciła