Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lało im przychodzić później na lekcje, słowem tolerowało niedokładności wynikające z życia środowiska tej młodzieży. Wielu chłopców słuchało wykładów nauczyciela w posępnym zobojętnieniu, przejęci myślą czy aby zastaną w domu jakiś obiad lub jakie też czekają ich zajęcia po przyjściu ze szkoły. Wielu nie miało potrzebnych książek i nie odrabiało lekcyj zadanych do domu. Lekcje gimnastyki na dziedzińcu szkolnym odbywały się w ponurym milczeniu, chłopcy z pustymi żołądkami wykonywali wszelkie łamańce bez entuzjazmu i niechętnie. Rok szkolny rozwijał się niemrawo, szkoła pracowała w materiale zżartym przez nędzę i zdemoralizowanym.
Dochody Kamila z fabryki pozwoliły powoli skompletować konieczne książki szkolne. Uczył się łatwo i bez entuzjazmu. Obserwował życie chłopców ze swego oddziału, wszyscy oni byli jacyś poważni, przedwcześnie dojrzali, nieskorzy do zabaw i przyjaźni. Nastrój tu był zupełnie inny niż w szkole pani Skucz. Wesołość chłopców uwydatniała się w smutnej zabawie, która nazywała się „kosmata“. Była to raczej gra, obejmująca poszczególne grupy. Rzecz polegała na tym, że jeśli któryś z chłopców coś jadł i nie powiedział „zamawiam“, a jeden z uczestników gry powiedział „kosmata“, wówczas jedzący był obowiązany dzielić się z nim. Wielu chłopców, aby się wykręcić od uwagi innych, jadło w czasie lekcji, ale zdarzało się, że zniecierpliwiony partner wołał mimo obowiązującej ciszy „kosmata“ i zdeterminowany spryciarz musiał odkładać część żywności, aby wręczyć ją przeciwnikowi podczas pauzy. Człowiekiem niezależnym,