Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z czerwonej cegły zdawał się swym oschłym gotykiem zapowiadać twarde życie w klasztornym wnętrzu. Wieża ze złotymi wskazówkami zegara na czarnym tle cyferblata tkwiła surowym majestatem nad czysto wysypanym żwirem dziedzińcem szkolnym. Kamil krążył po wielkich i pełnych mrocznego chłodu korytarzach, szumiących od gwaru dziecięcych głosów, dotarł wkońcu do kancelarii, gdzie opowiedział mniej więcej co umie i do jakiej to uczelni uczęszczał przedtem, tam mu polecono, aby nazajutrz rankiem zgłosił się do sali, w której go przeegzaminują. Egzamin odbywał się pośpiesznie, zadawano kilka pytań z historii Polski, języka, religii i arytmetyki, po czym przydzielano chłopców do poszczególnych oddziałów. Kamil zdał do trzeciego. Początkowo uczęszczał na lekcje niechętnie, pełen przeświadczenia, że każdej chwili może porzucić szkołę. Ciągle wygłodzony i porzucony na pastwę swych ponurych rozmyślań, nie traktował tych lekcji poważnie, jak wielu zresztą jego kolegów, często samodzielnie zarobkujących gazeciarzy, pełnych poczucia swobody i niezależności uliczników. Powoli jednak wciągnął się w te ranne godziny, wypełnione pewnym ciepłem towarzyskiego współżycia, nietrudnymi lekcjami. Miał poczucie pewnej stabilizacji, a nie bezmyślnego wałęsania się z ulicy na ulicę, na głodno, kiedy przeżuwał własne, niewesołe myśli.
Sama szkoła zdawała się przystosowywać do swobodnej psychologii swych uczniów. Na początku roku uczniowie spóźniali się na lekcje albo wcale nie przychodzili. Nauczycielstwo było wyrozumiałe dla niektórych chłopców, trudniących się sprzedażą gazet, pozwa-