Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżało się do rzeki, która swym rzeźkim podmuchem zdawała się rozpuszczać brudy ludzkiego języka.
Kamil przeszedł skwer, podupadłe o tej porze azylum miłosnych potykań powiślan, minął biały i pusty bulwar, zeszedł po schodkach między wały żwiru i piasku, zsunął się jeszcze po kamienistym stoku i przysiadł tak blisko wody, że jej delikatna płycizna dotykała palców u nóg. Za plecami, u góry, pojękiwał ośmielony pustką bulwaru, nerwowy wicherek, szumiał w niedorozwiniętych drzewinach; melodia żalu i osamotnienia. Po obu stronach rzeki widniały domki wodne, opuszczone pływalnie, krypy i łodzie. Jesień, zdawało się, poraziła także wesołą czystość rzeki; wlokła się teraz szaro­‑zielona, pokryta czarnymi obszarami głębin, zimna i obojętna, jakaś zaabsorbowana i złowroga. Pogrążony w cmentarnym nastroju, wsłuchany w kamienne westchnienia dwóch miast połączonych głucho brzęczącą struną mostu, Kamil przemyśliwał o możliwościach kontynuowania swego istnienia. Dlaczegóżby właściwie nie miał mieszkać razem z ojcem? Pójdzie do wuja Kazia, zapyta gdzie jest to więzienie. Pójdzie tam, będzie spał z ojcem choćby na jednym łóżku! Ale.. wuj Kazio. Kamil jużby nie chciał go widzieć. Może jakoś wywołać ciotkę Stasię do bramy i zapytać ją o ten adres? Tak, do ojca... to najlepsza myśl...
Pogrążony w rozmyślaniach, Kamil ocknął się nagle wstrząśnięty dreszczem chłodu. Rozejrzał się. Niebo zaciągało się smugami zmroku, rzeka poczęła się zamazywać na brzegach, most pokwitł światłami. Z góry, za plecami Kamila potoczyło się kilka kamyków, obejrzał się i zobaczył schodzącą ostrożnie, otuloną chustką po-