Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawione w surowym trudzie codzienności, obok swych mężczyzn, spracowanych robotników, wąsaczy o rozumnym i łagodnym wzroku, w którym czai się świadomość codziennej zbrodni tego nikczemnego świata. A oto para tak pełna szczerej prostoty, jak prostą jest surowa rzeczywistość, w której wzrośli. Twarz dziewczyny osnuwa powaga świadomego i niełatwego szczęścia. Opiera się o ramię swego chłopca, którego ciężki krok świadczy już o latach wysiłku. Po dniu żmudnej troski, ten letni wieczór jest dla nich tak nabrzmiały urokiem wzajemności, że idą w milczeniu, zaprawieni wspólną myślą o trudzie przyszłości. Przed budką z wodą sodową i tandetnymi słodyczami młodzi ludzie pozwalają sobie na luksus dwu szklanek syczącego płynu i kilku karmelków. Od skweru biegnie przenikliwa melodia ustnej harmonijki i w mroku migocą ogniki papierosów. Rzeka posyła ulicom chłodne pocałunki przesycone zebranymi w locie zapachami z zarośli. Zaciszne aleje wibrują szeptami pieszczot i zaklęć miłosnych. Rozkołysane tęsknym nastrojem Powiśle, zasypia nad rozpluskaną falą Wisły.

Około godziny piątej nad ranem rozpustny Hilary, dozorca kamienicy oznaczonej numerem szesnastym przy ulicy Leszczyńskiej, zwlekał się z nieprawego łoża; stawał na środku pokoju w brunatnych gaciach z tasiemkami i z rozdartą nieopanowanym ziewem, wąsatą i kałmucką gębą, trwał w bezruchu, błędnie zapatrzony w zmętniałe od brudu szyby okien. Obskurny lowelas chwilę otrząsał się z duru sennego, orał pazurami rozprażone cielsko, po czym słaniając się w kano-