Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miast lewa strona Oboźnej oddzielona jest do połowy swej długości, to jest do bocznych schodków, drewnianą barierą ciągnącą się nad wybrukowanym kamieniami stokiem, u którego stóp wlecze się wąska cząstka Oboźnej, rodzaj uliczki, marny skrawek nieomal na poziomie Leszczyńskiej, wiecznie cuchnący octem z pobliskiej fabryczki, która tym zapachem zdaje się walczyć o lepsze z ohydnym zaduchem wodoru i wszelkich chemikaliów z tylnej części gmachów Uniwersytetu. Ten przesmyk prowadzi nie mającego ochoty wspinać się zbyt forsownie przechodnia do schodków, które kilkunastu stopniami wyprowadzą go na wyżyny Oboźnej, prawie wprost wejścia do Dynasów. Obok schodków ulica czasu letniej pory zieleni się marnym skrawkiem wynędzniałej trawiny, wiecznie wygniatanej przez wylegujących się na niej próżniaków, wszelkich nędzarzy, włóczęgów i żebraków. Trawka dobiega do drewnianego parkanu, który oddziela ją od niewiadomego. Między tą trawką a schodkami biegnie prostopadła ściana z żelaznym pyskiem, z którego ciurkiem ciecze strumień źródlanej wody. Woda cieknie do zzieleniałego basenu, do którego też w dni ciepłe wspinają się osobnicy zalegający wspomniany trawnik. Czasem nędzarka pierze tam swe cuchnące szmaty.
Żadna z proletariackich dzielnic Warszawy nie ma w sobie tyle wdzięku i nastroju, co Powiśle. Wola i Mokotów, te posępne skupiska nędzy i przestępczych egzystencyj. Powiśle jest romantyczne. Troskę jego mieszkańców potrafi rozproszyć cierpki oddech Wisły. Wieczorem, posmużonymi seledynem lamp gazowych ulicami idą ku rzece, na skwery, piersiaste kobiety za-