Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A, tu mamy pana szanownego, — wykrzyknął ten, co zjadł mleko; — hej, panowie, przecież to jest gmach więzienia politycznego.
Na to Bozio zerwał się energicznie z kanapy i podbiegł do nich ze łzami w oczach.
— Ależ panowie, drodzy panowie, — to jest... to jest... och, — zmuszony jestem opowiedzieć naprędce historję mego życia: — to jest gmach, w którym się urodziłem, tak — moja matka miała nieszczęście przebywać w nim, kiedy nagle zasłabła... odwiedzała mojego ojca, och... panowie, ja mam takie swoje tradycje... wiecie, przywiązanie, — dlatego sfotografowałem to miejsce, — oj, darujcie... zostawcie te fotografje w spokoju.
— A to mi bezczelność! — wykrzyknął pan w bronzowym krawacie, — a to mi nachalstwo, — żądać oddania tak cennych dowodów, — do kozy panie z nami, do kozy, my pana...
— Tak, — przyświadczyli towarzysze, — zmuszeni jesteśmy zabrać pana ze sobą.
— A więc pójdę, trudno — ale przedtem, panowie, — może trochę... nieco, konjaczku, tyleście się nafatygowali, — pójdziemy później, i tak wiem, że jestem niewinny, — pozwólcie, proszę.
Panowie porozumieli się oczyma, następnie usiedli wokół stołu, który dziwnie jakoś, okazał się cały.
Pili w milczeniu konjak. — W pewnej chwili Bozio zaproponował: — panowie, a możeby w pokerka, co?