Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielki Tespisie, zapładniają myśl moją i dlatego ci przerywam, pchany żądzą wymowy. — Czuję, drogi Tespisie, że zadowolisz dzisiaj ambicję moją, żądając czegoś ode mnie; rady jakiejś, lub też, — duma rozsadza mi pierś — sonet mi pragniesz dedykować swój?
— Nie, Karaifie, — niestety, rady twej nie potrzebuję, a i sonetu dedykować ci nie mogę, bo ani jeden z tych niewielu nie jest godny twego imienia. — Wiesz, że jestem ubogi?
— Tespisie! — co mówisz?! — Wychyl tę czarę i zjedz brzoskwinię, a potem zastanów się nad tem, coś powiedział. Ty i ubogi! — haha, — nie lubię się zaklinać, lecz zaklnę się na Twą wielkość, że pragnąłbym posiadać jedną setną część bogactw twej duszy i talentu twego. — Jakżeż ja się mam nazwać, skoro ty siebie nazywasz ubogim?
— Nie zrozumiałeś mnie Karaifie, lub też nie pozwoliłeś dokończyć zdania. — Potrzeba mi pieniędzy.
— Ha, a ja sądziłem, że masz na myśli swoje ubóstwo duchowe — odparł Karaif zamyślony. Dlatego się tak zdziwiłem, — cóż, pieniądz — głupstwo, — wiesz, że ja rzadko myślę o pieniądzach. W tej chwili przypomniałeś mi właśnie...
— Potrzebuję pięćdziesięciu kampilów bitych, — czy możesz mi je pożyczyć — Karaifie?
— No właśnie, przerwałeś mi; — chciałem ci powiedzieć, że przypomniałeś mi o moich długach.