Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodziliśmy wokół to kolegjum, ksiądz nam tłumaczył gdzie co będzie, bronił ręką kapelusza przed wiatrem, wyjaśniał ile brak cegieł, wszystko to było bardzo ludzkie, istotne — ale dla mnie obce i nieciekawe, przyznaję się do tego rzetelnie. W pobliżu stały jakieś domki, stamtąd z okien wyglądały — prawdę mówię — upiorne twarzyczki kobiece, obserwujące nas z chłodną bezmyślną ciekawością.
— No to teraz pójdziemy do sióstr — powiedział raptownie ksiądz.
Lecz nie, społecznik-Grzeszczeszyn polecił sobie obliczyć ile jeszcze potrzeba pieniędzy na ukończenie gmachu, on zrobi składkę, tak, on napewno przyczyni się, aby było jaknajlepiej. Już w Kurytybie słyszałem cośniecoś, że Grzeszczeszyn jest bardzo ubogi, że właściwie jest to człowiek bez znaczenia.
I teraz zatrzymuje nas na deszczu. Więc ksiądz zaraz obliczy, nie ma ołówka, daję mu ten ołówek — oblicza.
Grzeszczeszyn ma twarz skupioną powiedziałbym — cierpiącą.
— Potrzebaby jeszcze ze sto dwadzieścia tysięcy milrejsów — mówi ksiądz.
— No, tak… to się jakoś zrobi — powiada Grzeszczeszyn.
Idziemy do sióstr, widać poruszenie twarzyczek w oknach. Grzeszczeszyn obiecuje przysłać nasiona morwy: trzeba, aby ten placyk nie był taki pusty. W drzwiach witają nas dwie siostry — smutne ptaki w czepcach. Siadamy w pachnącym czystą stęchliznę pokoiku — znów się mówi o morwach — przyśle je Grzeszczeszyn, napewno przyśle. Ksiądz siedzi — zuchowato czerwony na twarzy naprzeciw jednej z sióstr.
Chwytam ich spojrzenia — co mi jest? Jakieś pijane przypuszczenia. Może wydaje mi się, ale te spojrzenia wcale nie są takie znów duchowne, raczej poufne i porozumiewawcze spojrzenia mężczyzny i kobiety. Brr, jestem stanowczo prze-