Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i śmiecia, świnie są tak wścibskie i bezczelne, że skoro załatwiający się człowiek powstanie z kucek, śladu niema z tak zwanego „długu naturalnego“. Opowiedziano mi kiedyś groźne zdarzenie, że jakiś pijany kaboklo zdrzemnął się i opadł we własne łajno, a kiedy się ocknął, cechy jego męskości znajdowały się w żołądku świni. Cały kraj pełen jest jakiegoś wyrafinowanego paskudztwa. Syfilis to wesoła i niewinna dolegliwość. Przez palce u nóg przedostają się jakieś mikroskopijne bakcyle, które wędrują do żołądka i powodują chorobę, zwaną „ankilostoma“. Skutki nie są tak groźne w istocie, ile wyobrażeniowo procesy przyczyn. A należy jeszcze dodać takie upominki, jak kleszcze, „bicho do pe“, wszy kurze, jadowite muszki, moskity, wreszcie korona tych plag: malarja. Trzebaby doprawdy przezwyciężyć ten kraj aby go polubić. Można się spotkać z argumentem, że przecież jednak ludzie tu żyją! Żyją, ale jak? Wyświechtane zdanie, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, nie świadczy jeszcze o tem, że nie powinno się unikać przykrości!
Kiedy wróciłem do „obozowiska“, zwierzęta już były w komplecie i wyjazd opóźniała wstrętna kłótnia kabokla, który poza noclegiem i kukurydzą, upominał się o zapłatę za wczorajsze wiadro guarapy. Sawczukowie zdawali się wstydzić wobec mnie tej zachłanności tubylca, wkońcu coś mu tam zapłacili, ale kiedyśmy już mieli wyruszyć, przyszedł mi do głowy perfidny pomysł. Wyjąłem aparat i sfotografowałem fabrykę z wołami, kabokli i wogóle całość. Następnie zapytałem się ile żądają za pozwolenie sfotografowania? Jeden z nich odpowiedział mi tonem hojności, że za to nic. Na to ja:
— A Indjanie brali od nas!
Poruszyli się, jakbym ich oblał wrzątkiem.
— My nie Indjanie, desgrasado estranżeiro! — krzyknął ten od guarapy.
— Ano nic, myślałem, że jak za guarapę to i za to. Przepraszam was i uspokójcie się!