Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny jegomość swoją drogą z tego Grzeszczeszyna, powie czasem coś takiego ni przypiął ni przyłatał. Mimo ciemności wiało od niego niezadowoleniem. Kolacja u Słonika zakończyła się wypróżnieniem kilku butelek pomarańczowego wina i raptem dwaj konkurenci na terenie działalności społecznej Gruda i Grzeszczeszyn, posprzeczali się gwałtownie, spadło to na nas niby wiosenna ulewa, wśród wściekłych okrzyków na temat jakiegoś księdza Myszki Grzeszczeszyn wybiegł z pokoju, osiodłał konia i pojechał złorzecząc w ciemnościach. Gruda śmiejąc się histerycznie wybiegł za nim, na dworze pochwyciły go torsje, wrócił, napił się wody i zwalił się w ubraniu na posłanie przygotowane na podłodze. Wszystko to stało się nagle, że zarówno Janicki jak i ja, obaj mocno napici, przeszliśmy nad tem do porządku i dalej recytowaliśmy sobie wiersze rozmaitych poetów. Cały wieczór do późna w nocy przeszedł nam niby jakieś otumanienie czy choroba, do tego stopnia, żeśmy rano pamiętali szczegóły piąte przez dziesiąte. Gruda nie mógł sobie przypomnieć o co mu poszło z Grzeszczeszynem, a myśmy także nie byli w stanie mu tego zreferować. Z ciężkiemi głowami, rozstaliśmy się w upalny ranek na rozstaju, oni pojechali w prawo, ja w lewo, pełen wstrętu do pomarańczowego wina i pełen chęci wymazania tego dziwacznego wieczoru z pamięci. Na oczach miałem jakby brunatną zasłonę, świeży, przesłoneczniony i rozkrzyczany cykadami las przejechałem szybko, wyjechałem na drogę, mignął mi szałas z Indjanami, jeszcze trochę i znalazłem się na podwórzu Dąbskich.
W kuchni pod oknem Dębski grał w warcaby z Grzeszczeszynem, który spojrzał na mnie wzrokiem pełnym wyrzutu i spowrotem pogrążył się w grze. Była dziesiąta rano, gwar i krzątanina. Ohydnie zatruty, z niesmakiem w ustach, poprosiłem Dąbskiej o mleko. Podała mi poszczerbiony kubek. Na pytanie Dąbskiego: „Ano, jak tam było?“ — odpowiedziałem niewyraźnie i chciwie ległem na swem wyrku. Zasypiałem