Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyschnie. Jadąc, myślałem o takich sprawach, o których się najlepiej myśli w przytulnym gabinecie, z telefonem pod ręką, z możliwościami. Myślałem więc o kulturalnych sprawach, a wszystko wokół — wprost inaczej. Trzęsionka na koniu, kurz, tajemne dale, zwisający z siodła Grzeszczeszyn, chłopak: O, o, ooo!... Dąbski, ustawicznie skręcający papierosa. Może to i zdrowo, takie: inaczej! Ale tam — grzeczni, przyjemni ludzie, koledzy, myśl ciekawa... I gdyby to wojna, — myślę — front, potrzeba jakaś gwałtowna... a tu jedziesz; dokąd? poco? Ach, to przykre poco?
Dąbski zrównał się z moim koniem, począł gadać, wspominać:
— Nie zna pan lubelszczyzny, szkoda — brata tam miałem, był stangretem u komisarza policji, w samym Lublinie... też go pan nie znał? To był piorun nie chłop, ale raz, zgrzany, napił się zimnego piwa i umarł tak głupio... U Borzeckich folwark był ładny, ale na podłej człowiek był służbie... teraz! mam więcej ziemi niż cały ten folwark, i sam sobie pan... wolny człowiek! Tylko żona... oj, ta to aż skowyczy za krajem... Córki, panie, go nie lubią... czują tylko pismo nosem; że tam bida, i niewola dla chłopa i podatki... Wiadomo kraj potrzebuje... Dziewczyny... jak szóstki — panie! Spojrzy na chłopa — kolana trze! Ano, wydam... i posag dam, byle tylko nie jaki łatek. Wdały się w ojca, choć ślepy! Ale ja lepiej widzę niż inny z dwoma... wybili — panie! W bitce, szikotą, ale ja go całego wpakowałem do ziemi! Tak, cztery lata temu... Te, Michał! Gdzie bury lezą! pognaj no za niemi. O! o! o!... Czekaj pan, bo się sukinsyny w kapuejrę rzuciły.
Pocwałował naprzód. Grzeszczeszyn huknął wesoło, obrócił się w siodle, nogi mu zwisły na bok bura, po babsku.
— To jest jazda, panie! Wesoła... nie bój się pan nic.
Spojrzałem na niego pustym wzrokiem i zapaliłem papierosa. Tropa uporządkowała się, Grzeszczeszyn usiadł jak należy, je-