Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Były to jednak tylko pozory. Pan Antoni Malina był tylko pozornie szczęśliwy — a kto dłużej mógł wglądnąć do jego duszy, ten widział tam rzeczy, które wcale nie były godne zazdrości.
Pan Malina był tylko cztery razy w roku szczęśliwym. Były to dnie czynszów kwartalnych. Miał on wtedy oblicze rozpromienione, wydawał się młodszym a nawet w te dnie chodził do teatru. Krótko jednak trwało to szczęście. Rzeczywistość odsłoniła mu stronę odwrotną.
Dziedzic kamieniczny odziedziczył po zacnym swoim ojcu, starszym stowarzyszenia fryzyerów, bardzo chwalebną namiętność pomnażania fortuny. Zamiast jednak szukać środków do tego w pracy produkcyjnej, suszył sobie nad tem głowę, jakimby to sposobem narobić w kamienicy jak najwięcej izdebek.
W miarę tej wzrastającej namiętności, padały ofiarą wszystkie bezużyteczne przestrzenie domu, wszystkie za długie korytarze i przesmyki, a w końcu zaczęły na podwórzu stojące komórki i drewutnie powoli zamieniać się w pokoiki i izdebki.
Tym sposobem był pan Antoni Malina zawsze głodnym i łaknącym. Pieniędzy nie miał nigdy dla siebie — bo każdy grosz wzięty od lokatora obracał na nowe klitki i przybudowania. Żył bardzo oszczędnie, wszystkiego sobie odmawiał, a w głodnych, bezsennych nocach myślał tylko o