Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VI.

Noc tego samego dnia miała jeszcze dla jednych i drugich odsłonić dalsze horyzonty szczęścia!
W dzień zrobił się tylko dobry interes — noc miała do tego interesu nawiązać złote nici swoje, zwane zazwyczaj — marzeniem!
Sprzyjała do tego cisza, która późnym wieczorem zaległa całą przedmiejską ulicę. Żadne koło nie uderzyło o wystający kamień, żaden koń nie potknął się na normalnym bruku przedmieścia. Cicho i spokojnie migały światła w nierównych oknach kamienic, a kilka śmielszych nietoperzów zabłąkało się aż pod samą facyatkę pana Maliny i wyprawiało przed nią jakieś dziwnie demoniczne pląsy.
Pan Malina usiadł w dużem krześle, w którem ongi ś. p. antenat jego tyle znakomitości gładko ogolił! Była to droga dla niego pamiątka. Nieboszczyk fryzyer miał tutaj swój warsztat, na