Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wie poczciwego profesora. A miał on dla niego tem większą ponętę, że przez takie gruntowne opracowanie jednego z zagadnień filozoficznych może kiedyś uzyskać katedrę filozofii! Dniem i nocą wzdychał do tej ziemi obiecanej, do owych biblijnych gron olbrzymich jakie ztamtąd byli wynieśli eklererzy żydowskiego narodu, a które czasami pojawiały się przed nim w postaci pieniędzy pobieranych przez profesora uniwersytetu. A były to obok zamiłowania naukowego wielce rozkoszne marzenia gimnazyalnego fizyka!
Z tych dzisiejszych jego badań naukowych weszło nawet coś w codzienne stosunki rodziny. I tak, jeżeli profesor chciał niechęć swoją lub pogardę wyrazić — to używał wtedy tego słowa: materya! Niezdarna służąca, która twarde mięso z jatek przyniosła, była nazwana — materyą. Zacna małżonka, gdy w słowach swoich gorętszych czasem z logiką się rozminęła, dostała nazwę — materyi. Nawet Aniela, gdy zanadto była roztargniona, dowiedziała się że jest... materyjką! Czasami przechodziła ta nazwa po za sferę domową. I tak Jpan Antoni Malina, gospodarz i sumienny egzekutor czynszów kwartalnych, był przy tej sposobności także materyą nazwany.
Za to słowo: duch, dostawało się wszystkim i wszystkiemu co tylko na jakąś pochwałę zasługiwało. Służąca, która obiad „duchem* wydać umiała, była w wielkich łaskach. Stary emeryt