Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kto tam? — krzyknął jak mógł najgłośniej.
— Ja proszę pana!
— A to ty!... No powiedz mi, co tam jest?
Jan zrobił minę bardzo tajemniczą.
— Proszę pana, ja nie wiem co się stało! Profesor wrócił do domu z naprzeciwka... i tak krzyczy i hałasuje, jak tego jeszcze nie było!
— Kto?... Profesor?...
— Tak, profesor... Chciał bić wszystkich — żona schowała się do spiżarni, a panna wlazła pod łóżko! — Cóż się stało? Zkądciś także przyszedł! Powiada, że tu wkrótce straszne staną rzeczy!
— Straszne rzeczy?
— Że czyjaś śmierć będzie!
— Śmierć?... Śmierć?... Janie zamknij dobrze drzwi od sieni.
Jan zatarasował drzwi.
— Słuchaj Janie!... Czyś ty był żonaty?
— Byłem proszę pana.
— Powiedz mi... czy warto żenić się?
Jan spojrzał z uwagą na pana.
— Prawdę powiedziawszy, nie warto! odpowiedział.
— I ja tak myślę. Swoboda lepsza!
— To prawda. Bywało, jak kiedy człowiek trochę napiły przyszedł do domu, to zaraz była obraza boska. A tak teraz codziennie golnę sobie na