Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swoich, aby im wreszcie nie dać spoczynku. Wywędrowały na strych, aby tamże spokojnie robak czasu zniszczenia swego dokonał.
Tu opowiedział bliżej pan Michał zaufanemu plebanowi całe zdarzenie.
Dawny Kościuszki towarzysz kręcił głową, krząkał, zażywał tabakę, a wreszcie odezwał się w te słowa:
— Dulcissime, jam ci nie człowiek od wczoraj. Widziałem ja różne sposoby, któremi chciano narody i państwa ratować. Ale tak bezbożnego nie widziałem jeszcze. Nie wiem jak tam świat teraz chodzi, bom wyleciał zkolei i stanął na ustroniu, jak krzew pieprzu, zaniesiony przez ptaka zamorskiego na gruzy zwalonej budowy. Ale wiem, czem karmi się serce i co je mężnem czyni śród nieszczęść świata. A wy to chcecie oderwać jak strzępki sukni schodzonej, to co jest szczerem złotem, wypróbowanem w ogniach tyłu wieków?... Zaiste przeszłość narodu jest to łza jego bólu i tryumfu, skamieniała w perłę drogocenną, której wy wszakże szacować nie umiecie! Nie myślę ja wprawdzie, abyście ufając w cenność tej perły, dawali ją w zastaw lichwiarzom, a jakiemi są namiętności samolubstwa, ale abyście w każdej uroczystości dziejowej czoło nią przyozdabiali, a wchodząc w nową żywota epokę, abyście z nią weszli, jak z najdroższą relikwią, jaką tylko kiedykolwiek naród posiąść może!...
— Daruj, reverendissime — rzekł na to z ironią pau Michał — jest to głos ludzi starych, w przesądach zastarzałych. Ty i tobie równi nigdy światła tej nowej jutrzenki nie dojrzą, która nam tak błogo prześwieca!...
— Oby nie przyświecała łuną pożogi!...