Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A gdy się już coraz lepiéj miała, gdy już Euzebia płakać przestała, pojawił się nagle na stroméj skale w oddaleniu pan Idzi. Usiadł jakby do spoczynku i spojrzał na wszystkich. Stryjaszek wstał z ziemi, dobył czerwony fular i machnął nim trzy razy w powietrzu!
— Co pan robisz? — zapytała pani Scholastyka.
— Daję mu znak aby się wrócił! — odparł stryjaszek spokojnie.
— A to na co?
— Pani jesteś osłabiona, trzeba myśleć o powrocie!
— Dajże pan znak i panu Juljanowi! — rzekła z rumieńcem na twarzy Euzebia.
— Nie widzę go! — odparł stryjaszek.
— To ja się ztąd nie ruszę! — z energią zawołała Euzebia.
Pan Melchior uśmiechnął się, a pani Scholastyce doradzał spokój jak największy i dłuższy wypoczynek, aby się atak nie powtórzył.



We dwa tygodnie potém, doliną nowotarską toczyła się olbrzymia bryka góralska. Pod szarym baldachimem drzemała poważna matrona, ruszając głową to w prawą to w lewą stronę. Przy niéj siedziała kwitnąca jak róża dziewica z greckim profilem, oczami gazeli, a ustami jak jutrzenka. Naprzeciw niéj pochylił się młody mężczyzna i szeptał jéj coś do małego uszka, co rozkoszny uśmiech na twarz dziewicy wywoływało. Czy opowiadał jéj co o widokach z Czerwonego wierchu, na który wdrapał się z niebezpieczeństwem życia przed dwoma tygodnia-