Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy pan Kasper Melchior z twarzą zarumienioną, w interesie gór swoich ukochanych, po całym zakładzie kąpielowym biegał, aby się o mieszkaniu J. Pana Juljana Trzaski dowiedzieć — ten siedział tymczasem jaknajspokojniéj w domku pod opieką króla Jana III-go, nad jakiemiś papierami, które starannie odczytywał i porządkował. Po chwili oparł się o poręcz krzesła i zamyślił. I jego myśli nie były przyjemne. Rzucił okiem wstecz swego życia, a smutny uśmiech zaigrał na jego twarzy. Widział swój domek rodzinny, który pożar zniszczył. Rodzice podupadli i odumarli, a zacny opiekun przytulił go do siebie. Za jego pomocą zaczął się uczyć, i uczył się lat kilkanaście, a gdy właśnie tyle się już nauczył, że mógł drugim nauki udzielać, staje mu nagle w drodze jasne widmo szczęścia, które poczciwéj pracy ma być koroną!... I słodko zamarzył o ciepłym swoim kąciku, zamarzył o kółku rodzinném, wśród którego miał całe życie przeżyć i przepracować... przy boku zacnéj towarzyszki, razem z nim czującéj i pracującéj... gdy jasne widmo jego zamieniło się nagle w słońce wspaniałe i marzenia jego do szczytu spaliło! Z cichéj, kochającéj współpracowniczki życia, stała się bogata w szaty i perły królowa, pzed którą zmalał i znikł jak maleje i znika atom w powodzi słonecznéj!...
Nie wiedział nieszczęśliwy, że ta piękna dziewica, z którą tak poufale w karczmie żydowskiéj samowar rozdmuchywał, jest bogatą dziedziczką różnych dóbr ziemskich i kapitałów, o których on nawet nigdy w duszy swojéj nie zamarzył. Po cóż zabłąkał się w te progi pałacowe?