Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zrobić na wypadek śmierci... w czém nie chcą bynajmniéj przeszkadzać!
Pożegnali się i wyszli.
Pan Idzi stał ciągle na środku pokoju z wysuniętą naprzód nogą i nie mógł jakoś swojéj pozy zamienić na inną... Tymczasem wziął stryjaszek za kapelusz.
Ocknął się pan Idzi.
— I gdzież stryjaszek odchodzi w takiéj chwili? — zapytał niecierpliwie.
— Idę... do pani Scholastyki i Euzebii! — odpowiedział z dyplomatycznym uśmiechem stryjaszek.
Ożywiła się twarz pana Idziego.
— To będzie nieźle — zaczął i urwał nagle.
— Już ja wiem co robię!... niebezpieczeństwo życia... możliwa śmierć... testament... to sprawia wrażenie na diażliwe serca...
— Słyszałem, że Richelieu i Metternich najzawilsze sprawy załatwiali przez kobiety — dodał z uśmiechem weselszym pan Idzi.
— To prawda... może mi się uda być jednym i drugim!
— Szczęśliwéj drogi!
Stryjaszek był już za drzwiami, a pan Idzi padł całym ciężarem swoim na fotel.
Pan Idzi był o dziesięć lat starszy od pana Juljana, miał więc wszelkie prawo trochę chłodniéj zastanowić się nad swojém położeniem.
Położenie to, mimo dramatycznego kolorytu, nie było bardzo przyjemne. Wprawdzie ostatnia myśl, jaka na chwilę przed odejściem stryjaszka twarz jego ożywiła,