Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

papiery, a tu ani rusz! Trzeba może pić rumianek i tyzannę cały dzień!
Bednarz z nieznacznym uśmiechem patrzał na wiercącego się na tapczanie szlachcica, który w téj chwili wydawał mu się podobnym do św. Wawrzyńca na rozpalonéj kracie, jak to na obrazie w kościele widział. I zdawało się, że nie mniejsze od św. Wawrzyńca cierpi męki poczciwy szlachcic, który obowiązku nań włożonego w téj chwili nie mógł wypełnić.
— Rumianek i tyzanna! — jęczał szlachcic krzywiąc się, jakby mu djabli rozpaloną smołę do gęby lali.
— I to nie jeden dzień ani dwa — ozwał się bednarz.
— Co mówisz!
— Walenty z Zabłotowic pił za wiele tego samego miodu i leżał cały miesiąc!
— Chryste na krzyżu!
— Jeżeli ważne macie papiery — mówił daléj bednarz — a macie mnie za poczciwego człowieka, to dajcie a ja z niemi pójdę w imię Boga. I tak droga niebezpieczna, a ja bednarz przesunę się wszędzie. Stara Marucha będzie przy was, nie braknie wam niczego. W chorobie będzie wam smażyła pirogi na młodéj słonince, które same do gardła lezą.
— Nie, to być nie może — krzyczał Popiel — ja sam muszę oddać to pismo.
— To mi dacie wasz stary papier, co wam ojciec zostawił, a ja umiem przecież gadać i powiem, żem Popiel, szlachcic od Sambora.
Popiel skrzywił się i szyderczo spojrzał na mieszczanina. Po chwili zamyślił się.