Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieszczęsny koncept, że do Warszawy przyjechał. I począł sobie wyrzucać:
— Tfu, mospanie! Czterdzieści lat miałem rozum, a na starość zbłaźniłem. Po co mi było do téj zepsutéj Warszawy przyjeżdżać! Cóż biedny szlachcic bez ręki dzisiaj pomoże? Zapewne, gangrena to prawda, ale przecież nie w całém ciele choroba. A im daléj od raka, tém zdrowsze członki. Na futorku trzeba dziś siedzieć, a nie w sejmie. Bo tam zdrowie, a tu gangrena. Tam trzeba to zdrowie konserwować, mospanie, a z tamtąd wejdzie i do głowy.
Tak dumał sobie stary szlachcic, a dumał bardzo rozumnie. Spojrzawszy na płaczącą Dorotę zbudził się jakby ze snu, przetarł oczy, a patrząc ostro na nią, tak się ozwał.
— Dorotko, kukułeczko moja, ciebie ktoś oczarował!
— Odmawiam trzy razy na dzień litanię do św. Antoniego.
— Widać, że mimo tego...
— A modlę się tak szczerze, prawie zawsze z płaczem!
— To wszystko ten król...
— Jegomość król nic nie winien...
— Oho, mrugał do ciebie — widziałem...
Dorotka spiekła raka i jeszcze rzewniéj płakać zaczęła. Po chwili rzekła:
— Wujaszku, ja pójdę do klasztoru.
— Masz babo reduty! — krzyknął pan Wilga — nie mówiłem, że ją ci Włoszyska oczarowali... Odmów Antyfonę i litanię do św. Antoniego, połóż się na prawym boku spać, uczyniwszy przód na poduszce krzyż święty,