Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nieboszczyk Kapistran zaczął jeszcze rzewniéj płakać i wyrzekać, że tak prostéj rzeczy nie wiedział dawniéj... gdy nagle z poza najbliższéj góry wytoczyło się wspaniałe słońce... Różowa zorza przy któréj w karty grali, zaczęła blednąć, a coraz więcéj bladły z nią cienie graczów, jakby były mgłą poranną...
Wreszcie zbladło wszystko w około i znikło...
Kapistran przetarł oczy, aby lepiéj widzieć, i — o dziwo!... ujrzał ścianę swego pokoiku — łóżko orzechowe, na którém leżał — a przez okno świeciło słońce prosto na poduszkę...
Równemi nogami wyskoczył z łóżka na ziemię...
Miał jeszcze zimny pot na czole z tamtego świata.
— Mój Boże! Toż to sen był tak dziwny? — zawołał i padł na kolana, aby Panu Bogu podziękować za przebudzenie się do życia. Potém wstał, ubrał się szybko i wyszedł do komnat kobiecych.
Pani Kapistranowa zajęta właśnie była naradą z córką, w jaką suknię na dzisiejszą wizytę pana Alfonsa ubrać się mają...
— Nic z tego nie będzie! — krzyknął pan Kapistran z takim ferworem, jakiego nigdy u niego nie widziano. — Antosia nie pójdzie za Alfonsa tylko za Władysława!
— Cóż to jest? Któż ci tak doradził? — zapytała jejmość.
— Kto? Cezar, Napoleon jeden i drugi i Aleksander Macedoński!
Kobiety spójrzały po sobie, bo myślały, że pan Kapistran zwarjował.