Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oby tylko od razu nie dowiedział się o wszystkiém!
— Przeciwnie, życzyłabym sobie tego bardzo. Mam nawet zamiar przy pierwszém widzeniu odsłonić mu całą naszą smutną sytuacyę! Lepsze jednorazowe rozczarowanie, niżeli dłuższe łudzenie się!
Ciotka zamilkła. Przy takiem usposobieniu Maryi widziała wszystko stracone.
W téj chwili zapukał ktoś do drzwi.
Wszedł pan Kryspin.
Twarz pana Kryspina była zarumieniona, oczy pałały ogniem gorączkowym.
Ucałował rękę ciotuni po raz pierwszy i zostawił na niéj łzę gorącą!
Maryę powitał tylko ukłonem i długiém, wymowném spojrzeniem...
Czémże w téj chwili była dla niego ta kobieta?
Czy ją rzeczywiście tak gorąco, tak tragicznie kochał?
Gdyby w telegramie nie było słów: „trysnął obfity zdrój”, czy nerwy jego byłyby tak gorąco zagrały, że aż łza z oka wyciśnięta stała się jak kipiątek gorąca? Pan Kryspin nie myślał w téj chwili o tych słowach telegramu, ale myślał o Maryi, aby mu kto jéj nie wziął! Wierzył w téj chwili, że Maryę kocha i strzelałby się z każdym bezczelnym kłamcą, któryby śmiał go obwiniać o jaki interes pieniężny!...
Tak dziecinne jest czasem serce!...
Po tak niezwykłém przywitaniu ciotka i Marya oczekiwały czegoś niezwykłego.