Strona:Zacharyasiewicz - Nieboszczyk w kłopotach.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
26
Jan Zacharyasiewicz.

tunę nieszpetną. Otaczała go glorya niepoślednich zwycięstw, a to ma czasem urok dla serc najzacniejszych. Matki zaś i ciotki uważałyby nawet za wielką zasługę przed Bogiem, gdyby która z ich córek lub kuzynek potrafiła stepowego tabuna okiełzać i do taczki pracowitego żywota zaprzęgnąć.
JPan Tymoteusz wcale o tem nie myślał. Naturą jego było szumieć i jak huragan łamać gałęzie i wywracać drzewa. To sprawiało mu rozkosz — żył tylko burzą zmysłów.
Stało się jednak, że kosa trafiła na kamień.
Pod samem miastem miała jurydykę zacna i bogobojna matrona, wdowa po ś. p. stolniku. Chodziła w stroju napół zakonnym i słynęła w mieście z dobroczynności. Miała przy sobie wnuczkę, sierotę, dorodną o czarnych oczach Jagusię.
Dziwna to była dziewczyna ta Jagusia. Przebyła już wiosnę dziewiętnastą, miała wejrzenie śmiałe a czasem nawet wyzywające, ale przy stolnikowej wyglądała jak trusia, która i trzech zliczyć nie potrafi. Wyglądała na dziewczątko jeszcze nie wypierzone, które tylko za babką pacierze powtarzać umie. A pacierzy tych było codzień bez liku! Rano trzeba było podziękować Bogu za noc szczęśliwie przebytą i polecić się Jego opiece we wszelkich sprawach dziennych. W południe umacniała się