Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyrachowaną spekulacją zabijałeś ludzi, sierotom odbierałeś ostatni przytułek... ty mnie łotrem nazywasz!...
Twarz ajenta paliła się, na usta wystąpiła piana. Stary negocjant z piekielnym uśmiechem patrzył na koto, które tylko na kilka cali obracało się od głowy ajenta z głuchym szumem. A w podziemiu nie było ani żywego ducha!...
W tem na schodach pokazała się jakaś straszna, blada mara. Negocjant zbladł, kurcz przestrachu wykrzywił mu usta. Wyciągnął rękę do widma i krzyknął:
— Górnicki!
— Ha, ha, ha! — piekielnym wrzasnął śmiechem ajent, który widmo miał za plecyma — ha, ha, ha! toż i ty już widzisz go! Ja go widuję codziennie, co nocy, rozumiesz, co nocy! O północy przychodzi do mnie i kładzie się na mnie trup zimny jak lód! brr...
— Precz! — wołał negocjant z obłąkanemi oczyma, odtrącając ajenta i marę od siebie.
— Ha, ha, ha! Otóż ze mną łatwiejsza sprawa. Zapłać, a pójdę. Ale on... on nigdy od ciebie nie odejdzie... tak samo jak i odemnie... rozumiesz?... nigdy nie odejdzie!...
Negocjant wytężył oczy, patrzał na stojącą na schodach marę, a przestrzeń podziemia zaczęła się napełniać jakiemiś strasznemi marami, które coraz więcej zbliżały się do niego! W powietrzu latały jakieś gady skrzydlate, plugawe, a gdy oddychał, wciągał je w siebie, w piersi... krew paliła się w nim!...
— Skończmy interes! — wołał ajent — zanim się wszyscy schodzą, których zabiłeś! Za chwilę przyjdzie i Dębicz!...
Na kurytarzu ozwały się jakieś dziwne głosy, wołające: Warner, Warner!
Pot śmiertelny wystąpił mu na czoło.
— Słyszysz? — zawołał z szatańskim śmiechem ajent — to oni przychodzą!
— Milcz! — wrzasnął w śmiertelnej trwodze negocjant i pchnął ręką przeciwnika.
Pijany ajent — zatoczył się — ciężka żelazna kolba dotknęła się jego głowy... chwyciła... zgniotła...
Biała mara znikła nagle ze schodów — negocjant wybiegł na kurytarz. Tam mnóstwo ciemnych postaci ciśnie się do niego... chwytają go za poły, wołają po imieniu... negocjant rzuca się jak wściekły i ucieka.
Była to deputacja ludu, która chciała kościółek ocalić. Ale negocjant widzi same piekielne mary, słyszy ich dzikie, szalone głosy i ucieka. Skrył się pod krzakiem bzu. A tam widzi ogromne, żelazne koło, widzi krew i tułów bez