— Jam szczęśliwsza, gdy sama kocham! — odrzekła z westchnieniem idjotka.
— Bo ty nie jesteś kobietą, moja Terenia, ale dziwaczką! — szczebiotała piękna Janina.
— Moje serce mi mówi, że tak lepiej —
— Twoje serce jest chore, nudne, sentymentalne —
— To prawda, bo nie jest całe —
— Cóż znowu mówisz?
— Brak mi pół serca, pół duszy... dla tegom chora!
— Któż ci je wziął?
— Nikt — kobieta tak się już rodzi.
— A któż ma drugą połowę?
— On!
— Ach, jakaś ty pocieszna z twoją sentymentalną filozofją! — zawołała Janina, pieszcząc się z białym Kakadu — na taki sposób jabym już zanadto miała tego serca — aż dwóch dla mnie się strzelało!
Blada idjotka na to nic nie odpowiedziała. Skrzyżowała na piersi swoje białe, przezroczyste ręce i stała się tak nieruchomą, jak biała, marmurowa statua. Całe jej życie zbiegło gdzieś w głąb — do serca, do tego biednego, chorego serca, nieszczęśliwej sieroty.
— Pampo! pampo! — szczebiotała Janina do białej papugi — ja cię dam komu innemu, tylko bądź grzeczną i nie gadaj zbyt wiele. Będziesz stała w oknie na słońcu, a gdy przez ulicę pojadę, pozdrowię cię, prześlę ci pocałunek, moja droga Pampo! A ty mi powiesz, że mnie kochasz! Nieprawdaż?...
Pampa otworzyła dziób krótki i przeszła całą konjugację słowa «kochać», w formie czynnej i biernej, a chociaż najmniejszego nie zrobiła błędu, przecież Terenia skrzywiła się jakby ją uderzył jakiś ton fałszywy.
W tej chwili z ołówkiem w ręku weszła margrabina do pokoju.
— Cóż tu Pampa robi? — zapytała.
— Ach, mamo! żegnam się z Pampą — odparła Janina — a tak mi ją żal?
— A komuż ją dajesz?
— Przegrałam zakład z doktorem.
— Zakład?
— Mówiłam, że wczoraj deszcz będzie padał!
— To mu ją odeślij... biedny, będzie miał z nią rozrywkę!
Janina spłonęła lekko, a kryjąc swą twarz, przycisnęła swoje piękne różowe usta do białego pierza Kakadu. Nigdy biedna Pampa nie odebrała gorętszego pocałunku.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/210
Wygląd
Ta strona została przepisana.