Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kie myśli Bernarda do siebie. Wziął go do ręki i zaczął się mu przypatrywać z całą uwagą, jakby chciał policzyć wszystkie kreski — a przypatrywał się z niewypowiedzianą rozkoszą!...
Im Więcéj się w tajniki sztuki zagłębiał, tem większą czuł rozkosz, i tem większe wzbudzał zachwycenie.
Każda kreska była pociągiem jéj ręki! każdy punkcik był jéj dziełem! A wieleż to kresek i wieleż punkcików potrzeba było zrobić, aby cały obraz stanął w takim uroku, w jakim widział go właśnie Bernard w téj chwili?...
Na te kreski i punkciki patrzyły jéj oczy... o jakże one były szczęśliwe!...
Przechodząc od punkcików i kresek do całych figur, podziwiał Bernard i poił się artystyczném dotknięciem téj małéj rączki, która to wszystko tworzyła, jak Bóg sam tworzy... Cóż to naprzykład, za twarz u tego starca? To otwarta księga życia! Ileż to burz, ile trudu i znoju, ile ubiegłego szczęścia i rozkoszy zapisało się na téj twarzy?... Albo ten uśmiech młodéj kobiety do postępującego za nią mężczyzny, jakże on trafnie jest uchwycony i wykradziony z twarzy tych pięknych babel, które prócz tego złudnego uśmiechu nic więcéj w duszy nie mają!... Albo téż matka z uśpioném dzieckiem na łonie! Jak cicho jéj pierś oddycha, aby dziecięcia nie