Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przedświadczenie, że ci ludzie są jemu równi ubóstwem i losami, postawiło go zaraz z początku na poufałéj z nimi stopie. Była to wielka korzyść dla niego. Pewny zawsze siebie i śmiały jak zazwyczaj z równymi, mógł dostatecznie odsłonić się przed nimi z całym swoim charakterem. Nie potrzebował odgrywać żadnéj roli, tylko był zawsze samym sobą, jakim go Bóg stworzył i generał Kwaśniewski trochę podchował.
To też szambelanowa bez wszelkiéj ogródki mawiała do niego prawie co dzień:
— A nie zapomnij waćpan, jak będziesz wracał z biura, przynieść w kieszeni cztery ładne bułeczki!
Bułeczki te znakomicie duże i białe, sprzedawały się tylko w jednym sklepiku przy ulicy Senatorskiéj. Bernard przynosił je codziennie w kieszeni, które wielkim były specyałem dla Tereni.
Nieraz nawet dostawał Bernard daleko ważniejsze zlecenia.
— Waseńdzi Bernardzie! mawiała do niego szambelanowa w niedziele i czwartki, Annuśka to dziewczyna nieporządna. Znowu nie przyniosła łoju od nerek do kałdonów! Weźno waćpan czapkę i przynieś łoju! Tylko uważaj, żeby ci rzeźnik dobrze naważył, bo ci ludzie, jak obaczą kogoś z waszecia, to już myślą, że jest głupi!
Przyzwyczajony do obozowego życia Bernard, by-