Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Najprzód przyszła myśl Tereni, czyby téj kartce nie dać złotych obwódek, lub wprost napisać ją na złotym lub srebrnym papierze. Sprawiałoby to na przechodzących nie mały efekt i przyciągałoby ich oczy...
Po krótkiém jednak zastanowieniu się, odstąpiła od téj myśli. Było w tém coś śmiesznego, a nawet niedorzecznego. Zresztą jak można komu na kartce obiecywać złoto, a potem okazać mu białe, wapienne ściany?...
Terenia pokręciła główką na znak, że tak robić nie chce i wzięła pióro do ręki, aby na prostym, białym papierze napisać owe zapraszające na poddasze słowa. Mimo to, kreśląc te słowa, nie mogła paluszkom swoim wziąść za złe, że pierwszą literę wypisała z pewną kokieteryą, dodawszy do niéj kilka zakręconych misternie ogonków. Słowo „pokoik“ było tak zręcznie wycieniowane, że najprzód wpadało w oko, a litera K w słowach dla kawalera wiła się z taką jakąś tęsknotą, że mimowolnie musiała czytającego zebrać ochota, obaczyć te piękne paluszki, które tak wiele umią pismem swojém powiedzieć...
Gdy już to wszystko zrobione było, wyszła szambelanowa ze swego pokoiku. Terenia okazała jéj, co zrobiła. Szambelanowa obejrzała starannie pokoik do najęcia, uśmiechnęła się na widok kartonów przedstawiających sceny siedmioletniéj służby zakochanego pa-