Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy poraz pierwszy przy studni Rebekę obaczył, a drugi przedstawiał domowe sceny, gdy tenże tak długie lata o nią się wysługiwał.
Kartony te były bardzo dobrze rysowane i kredą wycieniowane. Terenia uśmiechnęła się do swojéj pracy i bez żadnej myśli ubocznéj postanowiła temi kartonami ubrać ściany pokoiku. Dołączyła jeszcze do nich kilka pejzarzyków, wynagradzając tym sposobem przyszłemu lokatorowi widok na dachy i okopcone kominy...
A kiedy to wszystko na ścianach w symetrycznych odstępach rozwieszone było i kiedy jeszcze nad łóżkiem zawisł mały z kości słoniowéj misternie wyrzeźbiony krycyfiks na czerném, hebanowém drzewie, zdawało się Tereni, że życzeniom babuni już stało się zadość, i że żaden lokator tego pokoiku tak prędko nie porzuci!
Trzeba było teraz przystąpić do pracy ostatecznéj, ale oraz nader ważnéj. Trzeba było bowiem napisać kartkę, pismem ładném i zdaleka czytelném: „Tu jest pokoik dla kawalera do najęcia!...“
Zdawało się Tereni, że kartka taka miała wielkie znaczenie. Lokator bowiem najpierwéj do niéj przystępował. Stósownie więc do tego, jak ta kartka do niego przemówiła, albo wchodził do kamienicy albo szedł daléj. Chodziło więc o to, aby ta kartka tak do lokatora przymówiła, żeby wszedł i już więcéj nie wyszedł...