Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kognoskowała kamienicę. W reszcie po krótkiéj rozmowie z doróżkarzem wymknął się z doróżki jakiś jegomość i szybkim krokiem wbiegł do sieni.
Był to Hektor. Lśniący kapelusz nasunął w sieni na oczy, a twarz zakrył długim płaszczem z krótkim kołnierzem.
Chodził niejakiś czas z widocznym niepokojem po sieni. W sieni nie było prawie nikogo. Wszedł ostrożnie na piętro.
Była to kamienica stara, ciemna. Schody szły nieregularnie, za każdym krokiem można było kark skręcić.
Po wielkich trudach dobił się Hektor do pierwszego piętra. Tu długi czas oglądał się na wszystkie strony, ale nie było ani żyjącéj duszy. Wreszcie na galeryi usłyszał jakieś kroki. Idąca po wodę służąca pojawiła się na progu.
— Czy tu mieszka pani szambelanowa Mirska? zapytał Hektor jak mógł najciszéj.
— Pani szambelanowa? odparła zadziwiona służąca, a zkądby się tu szambelanowa wzięła?
— Ma mieszkać na poddaszu... jest z nią wnuczka, szambelanowa może mieć lat siedmdziesiąt.
Służąca rozśmiała się figlarnie, pokazała Hektorowi szereg białych ząbków i rzekła:
— Jakaś pani z ładną dziewczyną mieszka na poddaszu... ale któż tam wie, czy to wnuczka, czy co! A