Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myślmy o smutnéj rzeczywistości... Tereniu, wyjmij z teki ten obrazek, o którym wczoraj mówiłam.
Elżbieta właśnie stawiała świecę na stole, gdy rozmarzona Terenia ostatnie słowa babuni usłyszała. Jéj twarz zmieniła się nagle, a oczy zwróciły się z jakąś niemą prośbą do szambelanowéj.
Szambelanowa miała w téj chwili twarz tak surową, że Terenia nie spodziewała się żadnéj łaski. Małe dwie łezki drżały pod jéj jedwabnemi rzęsami, gdy wspomniony obrazek z teki dobywała.
— Widzisz waćpan, ozwała się szambelanowa do podczaszyca, który ciekawie na tę scenę patrzał, Terenia przywiązuje się do prac swoich i za każdym obrazkiem, który wychodzi z jéj teki, płacze. Ale cóż płacz pomoże, gdy ludzie są biedni? Zamiast szycia, kazałam ją uczyć rysunku, bo ten talent więcéj popłaca. Od czasu do czasu sprzeda się jaki obrazek i zarobi się więcéj na życie, niżeli szwaczka zarobić może. Pan Bernard sprzedał już kilka takich obrazków po sto złotych za sztukę. Spodziewam się, że i waćpan w swoim wielkim świecie znajdziesz amatora, który za ten obrazek da przynajmniéj dwieście złotych. Jest on dwa razy większy od tamtych, dwa razy więcéj farby wyszło!
Po grze na cytrze i téj fantasmagoryi księżyca, było to wiadro zimnéj wody dla podczaszyca.
Terenia patrzała na niego wzrokiem błagalnym, aby