Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ogników bengalskich i zniknąć!... W ciemności, która następuje zawsze po spaleniu meteoru, mogły wtedy śnić i marzyć o nim i w wyobraźni uzupełniać sobie to, czego mu w rzeczywistości brakło. A wyobraźnia jest w takim razie nadzwyczaj sprzyjającą tym, którymi się zajmuje...
Po kilku minutach rozmowy z szambelanową i Terenią wstał i pożegnał się. Szambelanowa miała dziwny uśmiech na twarzy, gdy mu mówiła przy pożegnaniu: Niech aspan czasem do nas zagości.
Podczaszyc nie widział tego uśmiechu, bo patrzał w téj chwili na Terenię. Wyszedł nader zadowolony.
Po jego odejściu długie milczenie panowało w pokoju. Szambelanowa uśmiechała się do swoich myśli i z boku patrzała na Terenię. Terenia czuła to oko babuni na swojéj twarzy i dla tego w kłopocie była nie małym.
Dla czego Terenia w kłopocie była, trudno odgadnąć. Nie chcemy biednéj dziewczyny posądzać bez powodu. Tyle tylko powiemy, że długi czas nie wiedziała, czém się zatrudnić, brała to książkę, to ołówek, a gdy Bernard wieczorem przyszedł, pospieszyła do niego aż do progu, czego dawniéj nie bywało, i tak go gorąco za rękę ścisnęła, jakby jéj kto chciał wydrzeć tę rękę... Bernard sam zadziwił się takiém przywitaniem, ale wkrótce wytłomaczył je sobie. Miało to być podzięko-