Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stole, gdzie ma niektóre swoje rupiecia, pozostanie zamknięta, a kluczyk od niéj będzie w jego rękach.
Nowy lokator chętnie zgodził się na tak drobny warunek, i zajął odstąpiony pokoik.
Na drugi dzień przyniósł Bernard szambelanowéj sto złotych. Szambelanowa schowała pieniądze i rzekła
— Niech ci Bóg wynagrodzi twoje poczciwe serce, mości Bernardzie!
Jakoż nie długo czekał Bernard na tą nagrodę. Na trzeci dzień wszedł znowu listowy na poddasze właśnie w téj godzinie, gdy Bernard był u szambelanowéj i oddał mu list z pieniędzmi. W liście było jak zazwyczaj sto piędziesiąt złotych z dopiskiem: od przyjaciół generała Kwaśniewskiego.
Bernardowi łzy w oczach stanęły, a szambelanowa rozprawiała długo o sprawiedliwości boskiéj już na ziemi, która zawsze dobre nagradza a złe karze. Opowiadała przytém różne wypadki z własnego życia, w których zawsze okazał się palec sprawiedliwości boskiéj. Bernard i Terenia słuchali z namaszczeniem opowiadania babuni.
Tymczasem rozgospodarował się w odstąpionym pokoiku nowy lokator. Ponieważ właściwe mieszkanie miał gdzie indziej, a tu tylko kilka godzin dziennie miał przepędzić dla zdjęcia widoku z Leszna, ograniczył się więc tylko na niezbędnych akcesoryach życia. Aby je-