Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niżeli sto złotych! Teraz jednak, gdy pan Bernard nie o sobie, ale o nas myślał, to mu już daruję tą radość, z jaką stanął przed nami z tą nowiną!
Rzekłszy to podała Bernardowi małą rączkę, którą tenże według ówczesnego zwyczaju stokrotnie ucałował.
— Więc każ się aspan podczaszycowi sprowadzić ze swemi stalugami, rzekła szambelanowa, ale rób tak jakbyś ty sam jemu ten pokoik odstępował. Ja o tém nic nie chcę wiedzieć! Rozumiesz aspan?
— Rozumiem — sto złotych oddam potém pani szambelanowéj, odparł na to uszczęśliwiony Bernard i wyszedł.
Po jego wyjściu była szambelanowa czas niejaki zamyślona. Uśmiechała się do swoich myśli.
Pan Bernard jest zacnym człowiekiem, rzekła do również zamyślonéj Tereni, ręczę ci, że go to wiele kosztuje, że od nas musi się wyprowadzić. Gdyby był bogaty, to dałby sam sto złotych za ten pokoik... Ale jak wielkie jest przywiązanie jego do nas, jeźli taką ofiarę czyni!... Czy ty pojmujesz to Tereniu?
Terenia na to nic nie odpowiedziała, tylko rzuciła się z jakimś dziwnym niepokojem na szyję babuni i zaczęła ją ściskać i całować... Twarzy jednak nie okazała.