Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prędko amatora, to spodziewam się, że znajdziesz i na ten. Jeźli się nie mylę, jest na nim daleko więcéj farby niżeli na tamtym! Sto złotych można dać za niego na ślepo!
Bernard zbladł znowu na te słowa. Obrazek był pracowicie wyrobiony i kosztował parę tygodni pracy. Ale czyjaż to była praca? Praca drobnéj rączki Tereni, którą on chciałby zamiast obrazka za ramki oprawić!...
— Coś aspan na to nic nie odpowiadasz! zawołała szambelanowa, ukrywając uśmiech nie zrozumiały, zapewne już aspanu sprzykrzyło się targowanie z żydkami. W takim razie zawołam sama żydka, bo jużci dla biednych lepsze sto złotych, niżeli ten obrazek w tece. A biedni powinni się przyzwyczajać do pracy i powinni wierzyć, że ta praca ich nie plami i że im jakąś korzyść przynieść może! Ludzie, którzy się wstydzą korzyści pracy swojéj, są źli i poniżają tych, którzy dla korzyści pracować muszą!...
Po tych słowach przysunął Bernard obrazek do siebie i przyrzekł, że go sprzeda.
W duchu jednak nie myślał on wcale o sprzedaniu. Obrazka, w którym było część duszy Tereni nie mógł oddać w ręce żydowskie. Nie oddałby go nawet mieszkańcom najwytworniejszego salonu, choćby temu obrazkowi było tam bardzo dobrze! Czuł jakąś zazdrość, aby tego skarbu nikt nie posiadał prócz niego.