Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kolwiek o pieniądze nie kazano mu się turbować, jednak było to zawsze nieocenioną korzyścią dla niego, gdyby miał w kieszeni własnych kilka ruloników...
Podczaszyc przyszedł z rulonami jakby zawołany... Podkomorzyc tylko uśmiechał się sarkastycznie jak prawdziwy szatan, odgadując myśli przyjaciela do czego te rulony zmierzają... Ale bądź co bądź, postanowił z sytuacyi takiéj, którą sam ratując się wywołał, korzystać i cieszył się naprzód zasłużoną karą, która dotknie podczaszyca!
— Jeżeli jesteś tak dobrym przyjacielem, rzekł do niego, to i owszem będę ci bardzo wdzięczny. Słusznie bowiem mówisz, że brać od szambelanowéj naprzód pieniądze, to jakoś wygląda na palestranta, któremu daje się strawne...
— Wiele?... Czy sto?
— Daj... dwieście! Być może, że ci się za to sowicie kiedy odwdzięczę!
Podczaszyc położył na stole dwa rulony, które podkomorzyc na bok odsunął nie licząc wcale.
Przyjaciele mówili jeszcze niejakiś czas o rzeczach powszednich, potem pożegnali się.
Jeszcze tego samego dnia wyjechał podkomorzyc, odprowadzony przez podczaszyca. Inni przyjaciele nie mieli już czasu. Wyprawiwszy podkomorzyca, pospieszył podczaszyc na miodową ulicę, aby widzieć na wła-