Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie wiem tylko, czy sięgając do mętnéj wody wyjęłaś pani perłę, czy jaki płaz pospolity...
Pułkownikowa wstała, stanęła przed podkomorzycem z założonemi rękoma i rzekła:
— Ponieważ pan sam rzecz wypowiedziałeś, to muszę ją tylko uzupełnić. Prawda, że byłeś pan celem długich moich marzeń... prawda, że widziałam w panu ten ideał, za który kobieta życie poświęcić może... prawda, że marzenia moje kosztowały mi wiele łez i nocy bezsennych... ale pan nielitościwie zdzierasz mi moją ułudę, odbierasz mi na zawsze wiarę w świat i ludzi... a wtedy z boleścią serca wołam: to nie perła!
Rzekłszy to błysnęła łzami, wykręciła się jak błyskawica i głośno szlochając, wpadła do drugiego pokoju.
Podkomorzyca zaniepokoiła ta scena, obawiał się o pułkownikowę. Wszedł za nią do pokoju.
Pokój ten był urządzony z luksusem wschodnim. Perski kobierzec zakrywał całą podłogę. Pod ścianą stała duża otomana z miękkiéj, jedwabnéj materyi. U pułapu wisiała różowa lampka, misternéj roboty, z któréj na cały pokój płynęło słabe, czerwonawe światełko, jakby brzask różowéj jutrzenki...
Na otomanę z miękkiego jedwabiu rzuciła się nieszczęśliwa kobieta i ukryła twarz w puchowe poduszki... Jéj biała szata rozpostarła się szeroko po otomanie i od-