Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cały kubrak na grzbiecie? Jakże to sięgnąć wyżéj marzeniem, gdy inni myślą, że podobni ludzie pod cudzym płotem umierają?... Czemże może zrównoważyć ubóstwo swoje? Nazwisko? Z tem nazwiskiem obnosi się już wiele lat, jakiż z tego skutek? Obiadek, kolacyjka i nic więcéj!.
Takie myśli bolesne zdenerwowały go. Z wysokości marzeń i projektów spadł nagle do zupełnego zwątpienia. Z jednéj ostateczności popadł w drugą. Nieszczęście swoje widział nieuleczone, żadnego na nie środka nie znał.
Prócz tego zaszło zdarzenie z tą nieszczęsną marchwią, jakby przez samego szatana wymyślone. Największy jego nieprzyjaciel nie byłby nic gorszego dla niego wymyślił. To ostatecznie groziło go zgubić...
Aby się jakoś wyratować, wymyślił wiadomość o milionie. Na razie był to nie zły środek. Odwrócił on wszyskich i odciągnął od marchwi. Milion przykrył marchew i futrzaną czapkę szambelanowéj, bo milion zwykł wiele, bardzo wiele przykrywać. Ale czy to na długo? Czy nie wyjdzie na wierzch całe jego kłamstwo w największéj ohydzie?...
Gdy podkomorzyc o skutkach tego kłamstwa pomyślał, robiło mu się zimno. Świat wielki nie tylko śmiesznością go okryje, ale nawet uważać będzie za straconego. Jakaż więc przyszłość jego najbliższa?...